Opis wyprawy do Belgii 2004
Kilka słów wstępu.
W czasie mojej podróży robiłem sobie notatki. Niestety ze względu
na upał, zmęczenie i ogólny brak czasu nie znalazło się tam za
wiele. Myślę, że jednak generalnie zapiski te oddają obraz mojej
samotnej wyprawy (a może właściwie tylko wycieczki). Prawie każdego
dnia na początku znajduje się prognoza pogody. Otrzymywałem ją SMS-em
z domu. Wcześniej zrobiłem plan podróży i zostawiłem informację
gdzie mniej więcej będę każdego dnia. I na najbliższe większe
miasto dostawałem prognozę.
W opisach poszczególnych
dni znajduje się prawie codziennie słowo „obiad”. Najczęściej
gotowany na gazowej kuchence turystycznej ryż albo makaron oraz sos
z paczki z mięsem z konserwy (np. mielonka turystyczna albo konserwa
tyrolska). Czasem jednak nie chciało mi się jeść albo gotować,
wtedy obiad składał się z chleba. Przerwa obiadowa to godzinny postój
mniej więcej od godz. 13.00 do 14.00. Kolacja po dojechaniu na miejsce
noclegu była bardzo podobna do obiadu.
Plan był taki, żeby
dojechać do Brukseli, a następnie wrócić do Niemiec do miejscowości
Aachen ok. 110 km od Brukseli. Najpóźniej musiałem być w Aachen
w niedzielę rano, żeby wrócić do Polski pociągiem na bilet weekendowy.
Prolog
Piątek. Z domu do pracy
(Oborniki – Poznań) jadę rowerem. Następnie po pracy dojeżdżam
pociągiem do Rzepina. Później jadę rowerem w stronę granicy. Nocleg
przed Kurowicami.
Razem 49 km
I Etap
Sobota. Wyjazd z Kunowic
o godz. 8.30. Do obiadu (o 13.00) przejechane 50 km. Obiad w Beeskow.
Temperatura o godz. 12.00
– 32 st. C do godz. 18.30 – 28-29 st. C.
Do godziny 20.00 przejechałem
127 km.
Największy oznakowany
podjazd 8%
Noc w lesie za Trebbin.
Wspomnienia – nie wiedziałem,
że za Frankfurtem są takie górki. Chociaż u nas w okolicach Gorzowa
też są spore, więc może powinienem się spodziewać. Teren polodowcowy.
Trasa dla samochodów „idzie” jeszcze stosunkowo równo. Droga rowerowa
niestety z atrakcjami dla niedzielnych cyklistów – raz w górę, raz
w dół. No to oczywiście jadę po ulicy. Ruch spokojny – w końcu
to weekend. Niestety napatoczył się patrol policji i dostałem OPR
po niemiecku z którego niezrozumiałem ani słowa, a policjant –
taki cholerny ważniak – produkował się kilka minut. Tylko kiwałem
głową i pojechałem w końcu tą drogą rowerową. Z tego dnia pamiętam
jeszcze, że przed noclegiem w lesie myłem się wodą z butelki, a
spocony byłem na maxa, bo był upał.
Dystans- 131,2
Średnia 17,2
Max 40,1
Min. Ok. 5
Czas jazdy 7:33:38
Razem 180 km
II Etap
Niedziela.
Prognoza pogody 17-29
st C. Słońce z zachmurzeniami. Burze. Wiatr poł. -zachodni 2 i 3.
W nocy była burza. Niestety
zaspałem i wyjechałem dopiero o godz. 9.30. Do obiadu zrobiłem tylko
45 km. Teren jest bardzo pagórkowaty i bardzo dużo trasy jest „pod
górkę”. Z górki jakby mniej.
Zaszalałem i kupiłem
sobie na stacji benzynowej litrową butelkę nektaru pomarańczowego
za 1,35 € (zapłaciłem kartą) był zimny, z lodówki. Jest straszny
upał ok. 30 st. C w cieniu.
Do 16.00 zrobiłem 63
km. Jakiś taki słaby jestem dzisiaj. I jeść mi się nie chce –
wyrzuciłem pół obiadu. No i oczywiście się spaliłem (od słońca).
Trochę wczoraj, ale też i dzisiaj, mimo że się posmarowałem.
Po południu szło mi
już znacznie lepiej. Na pewno zadziałał wypity sok (wypiłem cały
litr od razu). Nadrobiłem średnią, która do godz. 16.00 wynosiła
tylko 15,1 do 16,7 ok. godz. 19.00.
Niestety o 19.00 złapała
mnie burza i do 21.00 stałem pod mini daszkiem, który prawie nie chronił
- dwie godziny w zimnie, w ulewnym deszczu. Wszystko mokre.
Do 19.00 miałem 108
km. Po burzy przejechałem jeszcze kilka kilometrów w poszukiwaniu
dobrego noclegu. Nocleg koło cmentarza na ładnie wykoszonej trawce.
Chociaż taki plus, że nie musiałem jeszcze rozbijać namiotu w mokrej
wysokiej trawie.
Dystans- 117,6
Średnia 16,7
Max 38,2
Min. 6,5
Czas jazdy 7:00:16
Razem 298 km
III Etap
Poniedziałek.
Prognoza pogody niezbyt
dobra 17-27 st C burze i wiatr 2-3.
Cały czas jadę „pod
górką” (no czasem jest też z górki, ale to nie rekompensuje tych
podjazdów). Najgorsze jest to, że cały czas do południa i trochę
też po południu, jechałem pod wiatr. Do obiadu, którego dziś nie
gotowałem (i zrobiłem sobie tylko 0,5 godziny przerwy) zrobiłem 45
km. Do 16.00 miałem 70 km, do 17.00 - 80 km.
Upał dziś trochę mniejszy,
na niebie dużo chmur. Nie jedzie mi się zbyt dobrze – to przez ten
wiatr i pagórki. Pewne starsze małżeństwo podarowało mi butelkę
wody mineralnej, gdy poprosiłem ich, żeby mi nalali wody do bidonu
(byli przerażeni, że piję kranówkę. Mówili, że taką to mogę
się tylko myć, a pić powinienem mineralną. Gdzie te czasy, kiedy
Mariusz pił wodę prosto z jakiejś niemieckiej rzeczki, albo praktycznie
na co dzień picie wody ze strumieni w Szwajcarskich Alpach.
Po wyjeździe z Magdeburga
trochę błądziłem. Jechałem nawet polną drogą. Żałuję, że
od razu nie jechałem drogą B1, ale bałem się, że będzie na niej
duży ruch. Nie jest tragicznie. Większość samochodów jedzie autostradą.
Siedzę sobie i gotuję
kolację. Temperatura spadła do 14 st. C. Strasznie zimno. Znalazłem
bardzo fajne miejsce na nocleg – jest wykoszona trawa i ławeczka
ze stołem. Na razie nie rozbiłem namiotu, bo kręci się dużo ludzi.
To miejsce do spacerów, biegów i jazdy na wycieczki rowerowe dla okolicznych
mieszkańców. Mimo późnej godziny wielu z nich jeszcze spaceruje.
Strasznie bolą mnie
mięśnie nóg. To przez te górki i ciągłą jazdę pod wiatr. W Brunsvick
spotkałem Polaków. Pokazali mi drogę. Nie lubię jeździć przez
miasta. Te obwodnice i światła na skrzyżowaniach wykańczają.
Pogoda była OK. oprócz
wiatru. Temp. Ok. 22-26 st C.
Tuż przed noclegiem
umyłem się trochę na Aralu. Nocleg za Brunsvick.
Dystans- 119,5
Średnia 14,0
Max 47,5
Min. 4,5
Czas jazdy 8:30:29
IV Etap
Wtorek.
Prognoza pogody – do
południa słońce, temp. 15-22 st C. Po południu dużo deszczu. Wiatr
3-4 południowo zachodni, po południu wschodni.
Udało mi się wyjechać
już o 8.15. Do obiadu chciałem zrobić ok. 60 km. Ale o 12.00 złapała
mnie burza (schowałem się), a później to już padało do wieczora.
Przerwy robiłem i jadłem coś gdy mocniej padało i udało mi się
gdzieś schować. Tak więc generalnie zwykłej przerwy między 13-14
nie robiłem. Do 14.00 miałem 70 km. Do 17.00 – 100 km, a do 19.00
– 130 km. To naprawdę nieźle biorąc pod uwagę deszcz. Na szczęście
dzisiaj nie było wiatru. A jeśli był to nie przeszkadzał. Nocuję
w Bad Salfuzen – to mi trochę nie po drodze, ale nie udało się
inaczej. Namiot rozbiłem na terenie jakiejś stacji telekomunikacyjnej.
Nie było kogo zapytać czy mogę. Mam nadzieję, że mnie rano nie
zaprowadzą na policję.
Statystyka rekordowa
Dystans- 144,2
Średnia 16,6 (szukając
noclegu mocno spadła)
Max 49,9
Min. 5,5
Czas jazdy 8:39:03
W nocy obudził mnie
facet z psem. Ale zawołał psa i poszedł sobie.
V Etap
Środa.
Prognoza pogody była
już nawet nie wiem na jakie miasto. Ale generalnie się sprawdziła
bo do południa miało być zachmurzenie bez słońca, a po południu
burze.
Jechało mi się dzisiaj
bardzo ładnie, bo koło południa skończyły się górki i było mniej
więcej płasko. Wyjechałem o 8.00. Udało mi się! Planowałem w czasie
przerwy obiadowej wziąć gdzieś prysznic. No i ok. godz. 13.00 myślę
sobie jakby tu skombinować ten prysznic, a tu patrzę – jest camping.
Pojechałem i udało się. Wzięli co prawda 1 €, ale i tak się opłacało.
Po prysznicu zjadłem coś, ale nie gotowałem dzisiaj obiadu.
Do 13.00 miałem 62 km.
Acha – nie napisałem jeszcze, że ok. 11.00 się rozpogodziło i
po 13.00 było ok. 30 st. C.
Po południu po drodze
trafiłem znów na drogę expresową i wjechałem w jakieś boczne uliczki,
żeby ją ominąć. Zapytałem napotkanego dziadka na rowerze o drogę
i jechałem za nim dobre 20 km (pojechał specjalnie, tylko po to, żeby
mi pokazać drogę). Gdyby nie on, nigdy bym nie znalazł tej drogi.
Za dużo z nim nie pogadałem, ale z tej naszej rozmowy na migi (podczas
jazdy na rowerze ciężko się mach rękoma) zrozumiałem, że urodził
się gdzieś pod Wrocławiem.
Do godz. 17.00 miałem
ok. 100 km, o 17.30 – 110 km i zaczęła się burza. Siedzę sobie
na przystanku i czekam już godzinę.
Myślałem, że znów
się uda dzisiaj zrobić ponad 130 km, ale ta burza mnie zatrzymała.
Po burzy ok. 18.30 ruszyłem
dalej i przejechałem jeszcze 20 km. Niestety zaczęły się znów górki.
Śpię tuż za Nottuln przy jakimś ogrodzie (w dole – poniżej drogi).
Skończyłem jazdę kilka minut po 20.00.
Jem już lepiej trochę
ale nadal nie jestem głodny tak jak kiedyś.
Dystans- 130,6
Średnia 16,6
Max 41,1
Min. 7,0
Czas jazdy 7:51:58
VI Etap
Czwartek.
Prognoza pogody. Cały
dzień słońce 17-27 st. C. Lekki wiaterek.
Wyjechałem o 8.00. Do
obiadu miałem 70 km. W czasie obiadu, który tym razem ugotowałem,
wysuszyłem śpiwór, karimatę i podsuszyłem namiot. Od obiadu zaczęły
się schody z drogą. Nie wolno było wjechać rowerem tam gdzie chciałem
jechać. Musiałem jechać inną drogą - trochę błądząc. Wybrałem
pewną drogę patrząc na mapę. Okazało się, że nie było tam mostu,
a prom nie kursuje (podobno kursuje tylko rano). Musiałem wracać 10
km – w sumie nadłożyłem pewnie ze 20 km.
Od godz. 11.00 cały
dzień był upał. Do 16.00 miałem 95 km, do 18.00 -120 km. W sumie
156 km (rekord, ale gorzki). Śpię w lesie na uboczu, ale przy drodze
(polnej), mam nadzieję, że noc będzie spokojna. W Holandii, bo już
tutaj jestem, ciężko znaleźć przy głównej drodze jakieś miejsce
na nocleg – musiałem odjechał w bok ok. 2 km.
Dystans- 156,6
Średnia 17,7
Max 38,4
Min. 7,0
Czas jazdy 8:49:02
VII Etap
Piątek.
Nic wtedy nie zapisałem
oprócz statystyki. Napiszę kilka wspomnień po 4 latach.
Generalnie byłem bardzo
rozdrażniony. Celem tej wyprawy była Bruksela i powrót na rowerze
do Niemiec a stamtąd na bilet weekendowy pociągiem do Polski. Jechałem
przez Holandię i zdążałem w stronę Belgii. W Holandii wszędzie
są drogi rowerowe – ale ma to też swoje minusy – nie wolno jeździć
po ulicy (głównej drodze). A po ulicy jest krócej i szybciej. Drogi
rowerowe wiodą jakimiś bokami po malowniczych miejscowościach –
po górkach i dolinach. A mi tu zależy na czasie i na szybkości. Wkurzam
się coraz bardziej, bo wiem, że mam opóźnienie – brakuje mi co
najmniej jednego dnia, żebym zdążył zrealizować swój plan. Niestety
biorąc pod uwagę plan powrotu i koszty (bilet weekendowy) muszę być
z powrotem w Niemczech w niedzielę rano. Na razie jednak oddalam się
od Niemiec i zmierzam w stronę Belgii. Po przekroczeniu granicy zaczynają
się schody. Okazuje się że za bardzo nie wiem gdzie jestem. Do granicy
doprowadziła mnie oczywiście nie główna droga tylko jakaś boczna,
po której można było jeździć rowerem. Już jakiś czas jadę pod
dosyć silny wiatr. Nie wiem gdzie jestem, jadę boczną drogą w Belgii,
która w przeciwieństwie do Holandii, nie jest za bardzo oznakowana
i nie ma na niej drogowskazów, które by mnie interesowały.
W końcu podejmuję decyzję
i odbijam w bok, kierując się na główną drogę. Z ulgą dojeżdżam
do niej, jednak dość szybko okazuje się, że jest fatalnie – jest
gorzej niż myślałem. Na drodze jest znak zakazu wjazdu rowerów.
I żadnej alternatywy. Wypatrzyłem po drugiej stronie tej drogi jakąś
boczną, która szła mniej więcej równolegle do głównej. No to
pojechałem nią pełen nadziei. Niestety szybko przekształciła się
w leśną, wąską dróżkę, która na dodatek odbiegła od tej głównej.
Z tego co pamiętam gdzieś tam przedzierałem się przez las, żeby
się nie zgubić. Zdaje się, że wróciłem na poprzednią drogę i
mniej więcej zorientowałem się gdzie jestem.
Jechałem cały czas
pod wiatr, byłem daleko od Brukseli a tu już było popołudnie. Zgodnie
z planem miałem dzisiaj (w piątek) wieczorem być w Brukseli i w sobotę
rano ruszyć w drogę do Aachen w Niemczech, żeby w niedzielę rano
ruszyć pociągiem do Polski. W końcu dojechałem do centrum miasteczka
Mol - 95 km od Brukseli i zrozumiałem, że nie ma szans na zrealizowanie
mojego planu. Było już późne popołudnie – wiatr w twarz i brak
szans na dojechanie do Brukseli dziś wieczorem.
Bardzo, bardzo się wkurzałem.
Zabrakło mi tylko jednego dnia, żeby zrealizować swój cel. Wiele
rzeczy po drodze się zbiegło, że byłem tak daleko od celu. Po pierwsze
bardzo, bardzo ambitny plan. Po drugie pogoda – upały i burze. Po
trzecie trasa – na początku przez mój strach, że nie będę mógł
jechać główną drogą w Niemczech spowodował, że błądziłem po
jakichś wioskach a później tam, gdzie sądziłem, że pojadę bez
większych problemów napotykałem na znaki zakazujące mi wjazdu na
rowerze i zmuszony byłem szukać alternatywnych, dłuższych i nieoznakowanych
tras.
Podjąłem decyzję –
wracam pociągiem do granicy Belgii i kieruję się rowerem do Aachen.
Przynajmniej jeden dzień będę szybciej w domu. Podjechałem pociągiem
do granicy. Była to granica z Holandią, gdyż akurat tam pomiędzy
Belgię i Niemcy wcina się wąski kawałek Holandii. No i jak to w
Belgii – brak jakiegokolwiek oznakowania w miasteczku w którym wysiadłem
z pociągu, spowodował, iż godzinę szukałem prawidłowej drogi,
żeby wyjechać w stronę Maastricht.
Robił się wieczór.
Zaczęły się górki a ja nagle zrozumiałem, że muszę się jeszcze
trochę pomęczyć. Da Aachen miałem jeszcze ponad 50 km i przejazd
przez miasto (Maastricht), który zawsze zajmuje dużo czasu, przed
sobą.
Maastricht piękny. Ale
sypałem przez niego jak najszybciej się dało. Na dodatek jechałem
na wyczucie, bo oczywiście wszystkie drogowskazy kierowały na autostradę.
Ale moja mapa mówiła mi, że zwykła droga też jest, więc jechałem
kierując się wyczuciem. Oczywiście znowu trochę czasu straciłem
na szukanie, pytanie o drogę. Powoli robiło się ciemno. Jechałem
drogą rowerową wzdłuż trasy samochodowej. Jak to wszędzie bywa
tam gdzie są duże miasta, miejscowości ciągnęły się jedna za
drugą i nie było żadnych szans na nocleg. Jeśli był kawałek pola
czy lasu to był ogrodzony płotem i raczej niedostępny, gdyż ciężko
byłoby mi go pokonywać razem z rowerem i sakwami. Była jedna droga
w bok, ale oczywiście za chwilę zaczęły się domy i ponieważ był
już wieczór, wszyscy przyglądali mi się dosyć dziwnie. Wróciłem
więc na główną drogę i szukałem szczęścia dalej.
Na szczęście gdy już
straciłem wszelką nadzieję pojawiła się plantacja choinek, albo
zasadzony niedawno las i dziura w płocie. Nawet nie wiecie jak ja się
modliłem dziękczynnie. Byłem już wykończony drogą, wiatrem i całą
sytuacją.
Rozbiłem namiot zjadłem
coś i poszedłem spać nastawiwszy sobie budzik na 5.00 rano. W końcu
do Aachen miałem jeszcze kawałek drogi.
Dystans- 137,2
Średnia 15,6
Max 34,7
Min. 5,0
Czas jazdy 8:46:19
Epilog
Sobota.
Oczywiście nie wstałem
o tej 5:00. Nie dałem rady. Była chyba 7:00 jak się wygrzebałem
z namiotu. Ruszyłem ok. 8:00.
Dojechałem do Aachen.
Kupiłem sobie w lidlu prowiant na drogę (picie i słodycze) no i ruszyłem
w trasę pociągiem z licznymi przesiadkami, przez całe Niemcy. Mogę
tylko tyle napisać, że zaliczyłem bardzo poważną wywrotkę z całym
rowerem na schodach ruchomych w jakimś większym mieście po drodze,
ale na szczęście pomógł mi policjant i jakoś się pozbierałem
na dalszą podróż. Oczywiście w trakcie – jak zawsze – plany
uległy zmianie przez spóźnienie któregoś z pociągów, w bardzo
napiętym planie. Postanowiłem jechać do Frankfurtu nad Odrą, zamiast
pierwotnie planowanego Kostrzyna. We Frankfurcie byłem już wieczorem,
na tyle późno, że było już ciemno. Przekroczyłem granicę na rowerze
i skierowałem się w stronę Rzepina. Jednak było na tyle ciemno,
że po naszych dziurawych drogach za nic nie dało się jechać. Za
Słubicami przespałem się w lesie, w śpiworze, nawet nie rozbijając
namiotu. Komary gryzły jak cholera, ale dałem radę.
Rano pojechałem do Rzepina,
gdzie wsiadłem w pociąg do Poznania i w niedzielę po południu byłem
w Poznaniu.
Dystans- 51,6
Średnia 4,3
Max 37,5
Min. 7,0
Czas jazdy 1:53:38
Czyli w sumie 1037,5
km z tego 936,9 km w 7 dni. No niezły jestem. I chociaż celu nie udało
mi się zrealizować to i tak warto było oderwać się od wszystkiego
i sobie pojechać. Samotna walka ze sobą samym no i z pogodą, oznakowaniem,
pofałdowaniem terenu. Walka mimo wszystko wygrana. Pokazałem sobie,
że właściwie jestem zdolny do samotnej wyprawy. W roku 2007 powtórzyłem
to w Rumunii.
|