Jarek na tle Bramy Brandenburdzkiej w Berlinie
(c) fot. M. Lekier

Przejazd przez Niemcy










Rok wcześniej (przed wyprawą do Paryża) najbardziej obawialiśmy się o noclegi. Zawsze do tej pory w Polsce rozbijaliśmy namiot "na dziko" tzn. w lesie albo na łące za krzakami itp. Nie wiedzieliśmy jak to wygląda w Europie. Byliśmy pełni obaw - o te noclegi, o nasze bezpieczeństwo na drogach i bezpieczeństwo ogólne ponieważ dużo słyszało się o nienawiści młodych Niemców z różnych subkultur do Polaków.

Teraz bogatsi o doświadczenia z zeszłego roku, wyjeżdżaliśmy spokojniejsi. Już nie myśleliśmy tak bardzo o naszym bezpieczeństwie (już wiemy, że jest bezpieczniej niż w Polsce - na drogach i w ogóle) ani o tym gdzie rozbijemy namiot, gdyż wiemy już, że miejsc dobrych do tego celu jest bardzo dużo. Tym razem mieliśmy trochę inne zmartwienia, baliśmy się, że nie wjedziemy do Anglii, gdyż wiedzieliśmy, że decyduje o tym urzędnik imigracyjny na granicy. Obawialiśmy się też, czy zdążymy dojechać na czas do Londynu, ponieważ w tym roku mieliśmy już wykupione bilety powrotne na autobus (na konkretny termin).

Wyjechaliśmy. Pierwszym naszym celem był Berlin i tutaj możemy powiedzieć, że jechaliśmy znajomą trasą, gdyż wiosną tego roku przejechaliśmy się na rowerach do tego miasta, było to co prawda w nocy, ale okazało się, że wiele rzeczy na drodze poznajemy. Dojechaliśmy więc do Berlina i na krótko się w nim zatrzymaliśmy, na krótko - bowiem nie był to cel ostateczny w tym pierwszym dniu - my musieliśmy zrobić jeszcze 50 km. No i zrobiliśmy. W sumie tego dnia przejechaliśmy 156 km. Był to ciężki dzień, trzeba było dopiero się rozruszać. Bałem się, że trochę przesadzimy i że odbije się to na nas w dni następne. A w dni następne było rzeczywiście gorzej. W drugim i trzecim dniu zrobiliśmy już tylko po 132 km. I to nie dlatego, że nie chcieliśmy więcej, ale po prostu nasze organizmy nie chciały dać z siebie więcej. W tym roku pojechaliśmy do Londynu m.in. dlatego, żeby nie jechać przez góry (w zeszłym roku góry Hertz po drodze były dla nas dużym zaskoczeniem, więc w tym roku starannie przygotowałem trasę by nie było takich niespodzianek). I rzeczywiście na płaskim terenie jedzie się rewelacyjnie. Niemcy przejechaliśmy w 4 dni, a zakładaliśmy, że będzie to 6 dni.

Może trochę o widokach w tych początkowych dniach. Od niezbyt ciekawych i niczym się nie wyróżniających we wschodnich Niemczech. Po naprawdę rewelacyjne w zachodnich - zbliżając się do granicy z Holandią. Mówię tutaj o atrakcyjności krajobrazu oraz o urodzie wspaniałych miasteczek mijanych po drodze oraz bardzo, naprawdę bardzo ładnych domkach i domach. O jakości i stanie dróg nawet tutaj nie wspominam, ponieważ tylko płakać się chce na myśl, że u nas są tak wstrętne, a u nich tak doskonałe, praktycznie już od granicy z Polską. Nie ma chyba również co porównywać tutaj ilości i jakości dróg rowerowych, ponieważ w Polsce jest to nieporozumienie. Najlepiej żebym tego tematu nie poruszał ponieważ tam jest to rewelacja i niepotrzebnie się denerwuję gdy myślę o traktowaniu rowerzystów (przez władze) w naszym pięknym kraju.

Naprawdę rowerzysta w Niemczech może czuć się bezpiecznie. Generalnie sumując wrażenia jazdy rowerem przez Niemcy (rok wcześniej - góry i w roku 1999 - niziny) to jest to kraj wymarzony na rowerowe wyprawy i wycieczki a dodając do tego możliwość łatwego przewożenia rowerów niemieckimi pociągami i stosunkowo tanich biletów weekendowych na całe Niemcy jest to po prostu rewelacja dla miłośników wycieczek i wypraw rowerowych. To tyle Niemcy.

przejazd przez Holandię
Przejazd przez Anglię